środa, 9 lipca 2014

JOD

Purple Haze

"Purple haze" miało być kontynuacją mojego toku myślowego rozpoczętego przy okazji wpisu dotyczącego bromu. Wspomniałem tam o solach leczniczych jodowo-bromowych oraz o kopalniach soli kamiennej, a jak wszystkim wiadomo to właśnie jodowanie soli kuchennej w głównej mierze ma zaspokoić nasze zapotrzebowanie na ten niezwykle ważny mikroelement. Tak więc plan był świetny i zapewne by się powiódł, gdyby nie "WIELKIE" ODKRYCIE POLSKICH NAUKOWCÓW, które wybiło mnie z rytmu i zaburzyło misternie utkaną koncepcję. Ale może i dobrze się stało, bo ociągałem się straszliwie z pozbieraniem do kupy wszystkich wątków, co zapewne jest efektem znacznego ograniczenia spożycia soli kuchennej. W konsekwencji wpłynęło to na zmniejszenie ilości przyjmowanego jodu. Dopiero wypoczynek nad morzem pozwolił na zrekompensowanie tych niedoborów, poukładanie chaotycznie krążących po głowie myśli i przelanie ich na ... (ekran?!)

Dlaczego "Purple haze"?

Jod ulega bardzo ciekawej reakcji związanej z bezpośrednim przejściem z stanu stałego do gazowego. Właśnie to zjawisko zwane sublimacją od razu skojarzyło mi się z "purpurową mgiełką" mojego guitar hero Jimiego Hendrixa. Opary jodu mają kolor fioletowy, stąd też pochodzi jego nazwa (stgr. ἰοειδής ioeides = fioletowy). Przyznam się w tym miejscu, iż dla mnie kolor fioletowy i purpurowy to jeden i ten sam kolor, ale zapewne się mylę i zostanę posądzony o straszliwą ignorancję. Ale podobno mężczyźni znają tylko dwa kolory - ładny i brzydki, tak więc i tak wydaje mi się wykazuję się ponadprzeciętną znajomością tej dziedziny na tle męskiego stada. Już sama symbolika koloru fioletowego, pokazuje jego ogromną wyjątkowość. Tak więc zapewne tego samego możemy spodziewać się po jodzie.

Purpurowa mgiełka vs.

Śmierdząca brunatna ciecz

W opozycji do omówionego wcześniej śmierdzącego, brunatnego bromu staje jod w postaci fioletowej mgiełki. Jeszcze na moment odłożymy na bok farmakologiczne właściwości i zajmiemy się warstwą metaforyczną. Skupimy się w tym miejscu na symbolice kolorów, która bardzo często trafnie odkrywa wiele znaczeń i możliwości.
Brunatny to jeden z odcieni koloru brązowego, który swój charakter uzyskuje dzięki domieszce czerni. Brąz jest symbolem ziemi, pracowitości, praktyczności i konkretnych działań, ale także wiąże się z nim brak poczucia własnej wartości i silna potrzeba rekompensowania słabości. Czerń to kolor żałoby, straty, bólu i tęsknoty, a także bezskutecznego poszukiwania rozwiązania.
Tak więc na podstawie symboliki kolorystycznej możemy zbudować wizerunek bromu, jako czynnika, którego zadaniem jest krótkotrwałe zażegnanie problemu, bez zwracania uwagi na długoterminowe konsekwencje, często bardzo niebezpieczne. Chęć jego zastosowania wynika z potrzeby zaspokojenia niskich pobudek. Skuteczność i opłacalność wysuwają się na plan pierwszy, a ewentualne ryzyko jest lekceważone.

Podążając tym samym tropem rozkładamy na czynniki pierwsze purpurę, i tak otrzymujemy zarówno akcenty koloru fioletowego, jak i czerwieni. Fiolet to niezwykłość, tajemnica, magia, oderwanie się od codzienności i podążanie w kierunku samorozwoju, realizacji marzeń i pragnień. Tak więc fiolet to całkowite przeciwstawienie się przyziemności i pospolitości, którą reprezentował brąz. Za nim podąża duchowość, metafizyka i poszukiwanie odpowiedzi na filozoficzne pytania.
Czerwień natomiast to emocje, żywioł, pasja, energia oraz krew symbolizująca życie. Purpura bezbłędnie określa cechy jakimi charakteryzował się geniusz artystyczny Jimiego Hendrixa i moim skromnym zdaniem wspaniale pasuje do możliwości jakie drzemią w jodzie, ale o nich jeszcze trochę później.

Efekty kolorystyczne z udziałem jodu znalazły zastosowanie w przemyśle spożywczym. Dzięki ciekawej reakcji, którą daje po połączeniu ze skrobią otrzymuje się zabarwienie w zakresie od fioletowo-czarnego do niebiesko-fioletowego. Przy użyciu Płynu Lugola można wykryć różnego rodzaju machlojki polegające np. na zagęszczaniu śmietany poprzez dodawanie do niej mąki. Obydwa te produkty spożywcze jeszcze pojawią się w tym opracowaniu. Zgodnie z omówionym powyżej znaczeniem koloru czarnego uzyskiwane w wyniku takiej reakcji kontrolnej zabarwienie fioletowo-czarne świadczy o dużym stężeniu skrobi i dużej skali oszustwa.

Inna kolorystyczna ciekawostka wiąże się z tzw. purpurą tyryjską. Charakterystyczne zabarwienie zawdzięcza ona nie atomom jodu, ale właśnie postawionym w opozycji anionom bromowym, a tak precyzyjniej to związkowi o nazwie dibromoindygo, który zawiera w swojej cząsteczce właśnie dwa atomy bromu.

No i w taki właśnie sprytny sposób od efektów kolorystycznych i starcia dwóch barwnych składników przechodzę do kolejnego podrozdziału poświęconego tematyce morskiej. Tam właśnie znajdziecie odpowiedź na pytanie jaki związek ma purpura tyryjska z morzem.

Motywy marynistyczne

Mam nadzieję, że nie otrę się o marinizm

Jak obiecałem, tak też czynię i kontynuuję wątek związany z dibromoindygo. Ponieważ rzeczony barwnik pozyskiwany był z wydzieliny ślimaków morskich z rodziny rozkolców, głównie Haustellum brandaris, dlatego też informacja na temat purpury tyryjskiej znalazła się właśnie na mojej liście motywów marynistycznych. Jak to w przypadku większości wątków ocierających się o brom, tak i tutaj możemy liczyć na drastyczne akcenty - śmierć niewiniątek i makabra. A skala rzezi była ogromna, bo w celu uzyskania barwnika wystarczającego na zafarbowanie jednej tkaniny życie musiało poświęcić 16 tysięcy ślimaków. Miażdżone, rozcierane i solone stawały się elementem kolorystycznym niezwykle pożądanych tkanin, na które mogli sobie pozwolić tylko władcy oraz najbogatsi dostojnicy. Nawet tak unikatowa purpurowa barwa nie jest w stanie przysłonić prawdziwej natury bromu, jak sami widzicie cierpienie, śmierć i wyzysk. Pierwszy motyw ze względu na nikły związek z jodem pomimo tak zaszczytnej pozycji z pewnością nie będzie najważniejszy.

Drugi już znacznie bardziej jodowy to mój wcześniejszy niż zwykle wyjazd wakacyjny nad Bałtyk, który natchnął mnie do zajęcia się właśnie tym niezwykłym składnikiem. Co prawda już przy okazji pracy nad bromem jod był w planach, no ale jakoś tak się to odwlekało w czasie, tak więc z całą pewnością nadmorski wypadzik stał się akceleratorem.

Kolejny (trzeci - mam nadzieję, że nadążacie) to właśnie cel który przyświeca wszystkim pozasezonowym nadmorskim wczasowiczom - nałapać jodu ile wlezie. Naprawdę rozbawiła mnie jedna z przeczytanych opinii, że najwięcej jodu jest nad morzem, w czasie mocnego wiatru i sztormu. Zacząłem drążyć temat bo ja znałem koncepcję dotyczącą okresu kwitnienia alg morskich, czyżby była ona nieprawdziwa?
Analogicznie moglibyśmy wysnuć tezę, iż najwięcej leku wziewnego znajduje się w opakowaniu, kiedy naciskamy na spust aplikatora. No dobra wrednie czepiam się sformułowań zamiast skupić się na istocie rzeczy. Nie bez powodu zastosowałem metaforę z użyciem leku wziewnego (tak jak się spodziewałem marinizm był nieunikniony), bo właśnie za sprawą mocnego wiatru i spienionych fal morskich powstaje solankowa mgiełka (haze), ale tym razem już nie purple. Chociaż w tym przypadku może bardziej adekwatne byłoby wprowadzenie nowego terminu - nebula.
Tak więc może sformułowanie było niezbyt fortunne i na samą ilość jodu to te sztormy raczej nie mają wpływu, ale faktycznie na zwiększenie jego dostępności poprzez proces nebulizacji (mój kolejny faworyt lingwistyczny zaraz po sublimacji) to z pewnością tak.

Wspomniany powyżej termin nebula w języku łacińskim jest odpowiednikiem naszej angielskiej mgiełki, czyli haze i określa takie zjawiska jak: mgła, chmura, czy para. W języku angielskim również funkcjonuje pojęcie nebula jednak ogranicza się ono do astronomicznej mgławicy. Chcę uniknąć stworzenia kolejnego podrozdziału poświęconego motywom kosmicznym, ale tych którzy poszukują akcentów astronomicznych odsyłam do rozdziału poświęconego księżycowemu pierwiastkowi - istny kosmos. Pewnie właśnie tak powstało określenie "kosmate myśli". Chyba pominąłem moją dzisiejszą dawkę Kelpa, bo bredzę niemiłosiernie.

O innym aspekcie związanym z wziewnymi aerozolami leczniczymi z uparcie powracającym udziałem bromu zainteresowanych odsyłam do rozdziału poświęconego bromowi, a teraz myślę że już najwyższy czas na kolejny motyw tym razem związany z morskimi żyjątkami, no więc może (morze) trochę szerzej na temat wspomnianych alg.

Kiedy zagłębiłem się w tajniki algologi (wbrew temu co pewnie co poniektórzy sobie pomyśleli pojęcie to nie powstało za sprawą mojego kreatywnego umysłu, tylko funkcjonuje jako termin naukowy) znalazłem kolejne dowody na poparcie tezy o wpływie sztormów na poziom jodu, równocześnie potwierdzające moją ignorancję w tej materii. Sprawa dotyka innej materii, a mianowicie tej z której zbudowane są rzeczone glony, czyli tzw. plechy. Plecha ta pod wpływem działania fal morskich ulega rozerwaniu, a zachodzący w ten sposób proces fragmentacji stymuluje podziały komórkowe, co prowadzi w konsekwencji do powstania nowych plech, które to są bogatym źródłem jodu. Tak więc moje podsumowanie powyższego "akapitu nebulizacyjnego" (ten termin już nie jest tak szeroko stosowany w świecie nauki) nie do końca jest prawdziwe. Reasumując: sztormy brutalnie rozdzierające gloniaste plechy wywierają istotny wpływ na zawartość jodu. Od tej chwili jest to moje oficjalne stanowisko.

Najbardziej znane algi, którymi zainteresował się przemysł farmaceutyczny to: spirulina, chlorella i kelp. Jeżeli wielka farmacja się interesuje to i farmaceuta w mojej skromnej osobie też się nimi zainteresował. Pierwsza znalazła się liście siedmiu czynników do zadań specjalnych polecanych przeze mnie w walce z jedną bardzo uporczywą dolegliwością, drugą stosuje moja żona i bardzo sobie ją chwali, a ostatnią właśnie zacząłem stosować ja i od razu zaobserwowałem pewne korzystne efekty, a do momentu w którym zajmę się właściwościami farmakologicznymi jodu myślę, że zgromadzę już pokaźną listę własnych spostrzeżeń na temat kelpu. Algi to nie tylko jod ale cała lista innych składników, tak więc aby omówić ich właściwości muszę pomyśleć o osobnym wpisie, w którym zaproponuję kilku ciekawych producentów. Na pewno ze względu na bogate źródło jodu warto pomyśleć o suplementacji, bo na włączenie ich do naszej codziennej diety raczej mamy małe szanse. Właśnie dzięki temu, iż dieta Japończyków jest urozmaicona tymi morskimi glonami, mogą się oni cieszyć dobrodziejstwem dostarczanego w ten sposób jodu. Nam pozostaje jedynie "posmakować" alg w postaci szeroko stosowanych obecnie dodatków do żywności. Jeżeli na etykietach spożywanych produktów znajdziemy takie symbole jak: E401, E406, czy E407 to znaczy właśnie, że delektujemy się potrawą z frutti di mare. W przypadku wymienionych substancji, kolejno: alginianu sodu, agaru i karagenu, przemysł spożywczy bazuje na ich właściwościach żelujących i zagęszczających, tak więc jakichś spektakularnych efektów terapeutycznych nie możemy się po nich spodziewać. Pozostaje nam więc znaleźć dla siebie jakiś suplement. Wkrótce postaram się dodać wpis w którym przedstawię swoje suplementowe rekomendacje (jedna z nich to z pewnością wspomniana powyżej pozycja No5).

No a teraz czas na kilka słów w obronie mojego pierwotnego stanowiska w kwestii zawartości jodu w nadmorskiej bryzie. Tak jak sądziłem nie tylko sztormy decydują o ilości fitoplanktonu, ale i jego naturalny cykl rozwojowy dyktowany następstwem pór roku. W przypadku Bałtyku obserwuje się trzy szczyty wzrostu liczebności. Największy zakwit występuje na wiosnę - od marca do maja (w niektórych obszarach zaczyna się już w lutym) i zawdzięczamy go okrzemkom i bruzdnicom, kolejny (letni) następuje za sprawą sinic, z których wiele gatunków wykazuje dużą toksyczność, to właśnie im zawdzięczamy okresowe zakazy kąpieli w rejonach, w których się pojawią. Jeszcze mniejsza liczebność, głównie okrzemek i kryptofita występuje w okresie jesiennym. W zimie glony praktycznie się nie rozmnażają więc ich liczebność w tym okresie drastycznie spada.

Jak pewnie wszyscy wiemy nie ma w naszym kraju tradycji spożywania glonów (nie liczę tych przemycanych cichcem przez producentów pod postacią wspomnianych wyżej E401, E406, E407), tak więc musimy pokusić się o poszukanie jakichś alternatywnych źródeł pokarmowych. Tak też czynimy w trakcie naszych wakacyjnych pobytów nad morzem, znacznie zwiększamy ilość spożywanych świeżych ryb morskich. Jako mieszkańcy Polski południowej na co dzień nie mamy takiej możliwości, tak więc właśnie okres wakacji to czas nadrobienia całorocznych zaległości. Nad Bałtykiem bezpośrednio od rybaków możemy zakupić za całkiem przyzwoite pieniądze świeżo wyłowione z morza: flądry, okonie, śledzie, sandacze, czy dorsze. Jod to nie jedyne dobrodziejstwo zawarte w rybach, bardziej znane to kwasy omega, do omówienia których już niebawem przystąpię na mózg.blogspot.com.

"Last but not least"

Jedna z hipotez powstania tytułu purpurowo-mglistego, tudzież mgliście-purpurowego utworu Hendrixa, któremu ten rozdział zawdzięcza swój tytuł, mówi o śnie artysty, w którym chodził po dnie oceanu otoczony fioletową mgiełką. Ja tam osobiście uważam, że to ściema i "purpurowa mgiełka" to po prostu wynik jego oczarowania możliwościami jakie dawała odmiana konopi indyjskich o nazwie Purple Haze tudzież LSD. Steve Jobs swoje wizjonerstwo też w dużej mierze zawdzięczał halucynogenom, tylko on się od tego nie odcinał, ale wracając do Hendrixa, może faktycznie to efekt działania purpurowych oparów jodu z dna oceanu, a nie LSD, czy kannabinoidów. Dowiedziono przecież naukowo, że sny oraz wizje mogą wpływać na reakcje naszego organizmu, więc może i tak też się stało w przypadku sennych spacerów Hendrixa. To zapewne tak zwany stupor (otępienie - "przymglone" myśli) charakterystyczny efekt przedawkowania jodu, co możliwe bo Jimi w kwestii indywidualnego doboru dawek zawsze wykazywał się przesadą, więc pewnie i w snach nie ustalał limitów. Bo o czym artysta traktuje w swoim z lekka chaotycznym w warstwie tekstowej poemacie muzycznym: zaburzona reakcja na bodźce czuciowe, wzrokowe, dotykowe, rozchwianie emocjonalne, stany depresyjno-maniakalne, czary, zaklęcia ... Trochę przesadził z tym jodowaniem. No ale niestety to właśnie cały Jimi, mój guru w kwestii wirtuozerii gitarowej i farmakologii stosowanej. Niestety kiedy w 1970 roku przystąpił do "badań" nad barbituranami ponownie wykazał się nadgorliwością i tak zakończyła się jego kariera zarówno "farmakologiczna", jak i co najbardziej dotknęło wszystkich jego fanów, także i muzyczna. Powtarzam się, ale dawka ma znaczenie - pamiętajcie o tym prowadząc swoje własne "badania". Gdyby pozostał przy oceanicznej "purpurowej mgiełce" pewnie by nas jeszcze zachwycał swoimi kompozycjami, a tak w charakterystyczny dla jodu sposób sublimował i sam stał się mgiełką - ze względu na ogromny potencjał artystyczny z pewnością purpurową.

Spychany w cień ogromny potencjał

Jimi cieszy się nadal niesłabnącą popularnością, zna go każdy szanujący się gitarzysta i nadal zyskuje coraz to nowych fanów. Z omawianym jodem sprawa wygląda już trochę inaczej. Mimo ogromnych możliwości jego popularność znacznie osłabła - intensywny fiolet sławy wyblakł i tak jakby zmajtkowiał.

Pacjenci panicznie boją się włączyć suplementację jodu, gdyż na temat ewentualnych działań niepożądanych rozprzestrzeniono masę informacji, a fakt że jego podawanie wiąże się z niezaprzeczalną ingerencją w układy endokrynne organizmu, trochę te obawy usprawiedliwia. Ponieważ u 50% kobiet i 10% mężczyzn diagnozuje się występowanie guzków, które w sposób nie podlegający kontroli podwzgórzowo-przysadkowej pod wpływem jodu mogą patologicznie zwiększyć produkcję hormonów tarczycy (T3 i T4), co pociągnie za sobą całą kaskadę procesów neuroprzekaźnikowych, tak więc faktycznie warto zachować ostrożność. Jednak, jeżeli uda nam się wykluczyć naszą przynależność do grupy ryzyka kwestia zapewnienia odpowiedniej podaży jodu powinna być dla nas bardzo istotna. Jeżeli nasza tarczyca funkcjonuje bez zastrzeżeń to do produkcji wspomnianych wyżej hormonów potrzebuje odpowiedniej ilości jodu. Zalecana dawka dzienna to 0,15 mg. Poza prawidłową pracą tarczycy stwierdzono wiele innych korzystnych efektów stosowania jodu. Jod znalazł zastosowanie jako składnik preparatów odchudzających, poprzez wpływ na przemiany metaboliczne oraz działanie moczopędne, które pomaga utrzymać prawidłową gospodarkę wodną organizmu. Wracając do wielokrotnie przywoływanej już przeze mnie Japonii, gdzie algi są podstawowym składnikiem diety, stwierdzono tam bardzo niską zachorowalność na raka piersi, w zestawieniu z USA, gdzie nadmierne stosowanie flourowców, takich jak: brom, chlor, fluor, które wypierają jod z organizmu i jednocześnie dieta bardzo uboga w jod, ilość zachorowań jest kilkakrotnie wyższa. Podobnie sprawa ma się w przypadku wskaźnika śmierci noworodków - w Japonii jest on najniższy. Początkowo to niezwykłe działanie, głównie dla prawidłowego rozwoju układu nerwowego, przypisywano popularnym obecnie kwasom omega 3. Nie umniejszając ich przydatności, która jest bezsprzecznie potwierdzona, okazało się jednak, że nadrzędne znaczenie miała w tym przypadku zawartość jodu w diecie. Potwierdzono więc, iż u dorosłych jod wpływa korzystnie na funkcje rozrodcze i utrzymanie ciąży. Niezwykle ważna jest odpowiednia suplementacja właśnie w okresie ciąży, kiedy to dzienne zapotrzebowanie wzrasta do 0,25 mg. Większość witaminowych zestawów prenatalnych zawiera w swoim składzie ten niezwykle istotny składnik. Zaniedbanie w kwestii uzupełniania jodu w tym okresie może skutkować podwyższonym poziomem T3 przy TSH utrzymującym się na prawidłowym poziomie. Przyczyną nie jest wtedy nadczynność tarczycy tylko po prostu niedobór jodu. Wpływ na rozwój tarczycy i układu nerwowego przekłada się na inteligencję dziecka. Przeprowadzone testy sprawdzające umiejętność czytania, zdolność przyswajania wiedzy, rozwój i wzrost znacznie lepiej wypadały w grupie dzieci, których matki w okresie ciąży systematycznie stosowały preparaty z wymaganą dawką jodu. Właśnie ze względu na tą niezwykle interesującą aktywność jodu na procesy związane z pamięcią i koncentracją zamierzam poświęcić mu osobny post na mózg.blogspot.com.

Ponieważ dzięki jodowi możemy osiągnąć efekt, który w artykułach anglojęzycznych określany jest jako lifting of brain fog warto znowu przypomnieć w tym miejscu o motywie przewodnim, czyli tytułowym Purple Haze.

A propos obiecanych własnych spostrzeżeń w aspekcie kuracji jodowej przy użyciu wspomnianego wyżej preparatu Kelp to ewidentnie korzystnie wpłynął on na kondycję mojej skóry. Co prawda preparat, który akurat stosuję nie jest moim faworytem jeżeli chodzi o producenta, znam lepsze firmy, o których na pewno wielokrotnie wspomnę, ale akurat taki produkt znalazłem w naszej domowej, dosyć zasobnej w różności apteczce. W każdym razie udało się uzyskać jakiś zauważalny efekt, bo co jak co to wydanie sporej sumy na świetny jakościowo preparat, po zastosowaniu którego nie zauważymy żadnego efektu może okazać się frustrujące. Mimo, iż preferuję suplementy wysokiej jakości za które trzeba zapłacić trochę więcej, to jednak czasem przetestowanie czy nasz pomysł na jakąś kurację jest trafiony warto przeprowadzić na jakimś preparacie z niższej półki, aby poprzez jednorazowe rozczarowanie nie przekreślić jakiegoś wartościowego producenta, bo wbrew pozorom wcale nie ma ich wielu.

Przy okazji pisania tego podrozdziału miałem okazję ponownie porozmawiać z żoną na temat kuracji chlorellą. Niestety musiała ją przerwać, bo jej organizm się zbuntował. Akurat jej preparat należał do tych wysokiej jakości, tak więc zaraz po skończeniu mojego kelpa, czeka na mnie tym razem ekskluzywny produkt do testowania, bo mnie tam algi służą. Tak jak napisałem powyżej często sam wybór preparatu nie jest właściwy i wtedy nie ma znaczenia, czy ma on znakomitą jakość i przyswajalność, tylko po prostu zawarte w nim substancje nie są dla nas odpowiednie. Akurat w tym przypadku nie ma ryzyka skreślenia producenta z listy naszych ulubionych, bo znamy inne jego produkty, które sprawdziły się znakomicie. Jednak do przetestowania jak nasz organizm zareaguje na nową substancję polecam preparaty w średnim przedziale cenowym. Oczywiście nie sięgajcie po te z najniższej półki, bo te masy drogeryjnych preparatów "suplemento-podobnych" powinny z linii produkcyjnych bezpośrednio trafiać do zakładów utylizacyjnych i na takie akcje powinno się przeznaczać dofinansowania ze środków unijnych.

Wracając do korzystnego działania jodu na skórę to wynika ono zarówno z wspomnianych już efektów: regulacyjnego na procesy metaboliczne, czy diuretycznego, który ma wpływ na uwodnienie komórek i usunięcie poprzez diurezę (potocznie określaną sikaniem) szkodliwych metabolitów. Dodatkowo przyczynia się do tego znane już od lat działanie antyseptyczne. Roztwory jodu takie jak: jodyna, czy płyn Lugola używane były jako bardzo skuteczne środki odkażające. Jako antyoksydant jod chroni ponadto komórki przed działaniem wolnych rodników, korzystnie wpływa na system odpornościowy, a także zabezpiecza przed szkodliwym działaniem metali ciężkich: ołowiu, glinu, rtęci, czy fluorków: fluoru i bromu, do którego już na tym etapie z pewnością wszyscy pałamy szczerą nienawiścią.

Chyba najbardziej jod zasłużył się i zapadł w pamięć dzięki swojej zdolności do eliminowania z ustroju szkodliwych pierwiastków, a przede wszystkim dzięki zdolności do wypierania radioaktywnego jodu (izotopu 131) z połączeń z komórkami tarczycy, ale o tym więcej we fragmencie historycznym.

Historia farmacyi

To już chyba stały blok (blog) programu, tak więc i przy okazji jodu warto wygrzebać coś ze starych receptur. Płyn Lugola, kiedyś doskonale wszystkim znany, głównie za sprawą katastrofy atomowej, która miała miejsce 26 kwietnia 1986r. na terenie elektrowni w CzOrnobylu->CzErnobylu->CzArnobylu. Zdania na temat celowości tych działań prewencyjnych do dzisiaj są podzielone.

Dziwna sprawa, że już od dłuższego czasu jest problem z dostępnością Płynu Lugola w aptekach, wiele osób węszy w tym jakąś szeroko zakrojoną akcję, która ma doprowadzić ludzkość do zagłady. Ja może tak daleko idących wniosków nie wyciągam, może komuś się to po prostu nie opłaca i wolał zainwestować w coś innego, bo płyn Lugola do drogich produktów raczej nie należał. Nie będę się już na ten temat rozpisywał, bo jakby tak zebrać te wszystkie materiały to o samym Płynie Lugola można by pokaźną książkę napisać. Na każdy problem istnieje jednak rozwiązanie. Dla tych którzy akurat mają dostęp do laboratorium aptecznego obok przedstawiam przepis (niemal jak na blogach kulinarnych) według którego można sporządzić sobie "Lugolka" samodzielnie. Ciekawostka, która może nie wszystkich zafascynuje tak jak mnie i innych farmaceutów to "magiczny składnik". Farmaceuci to dziwni ludzie i czasem jarają (ponowne wspomnienie Purple Haze tym razem w ujęciu farmakognostycznym) ich trochę inne zjawiska niż resztę społeczeństwa. W "Kungfu Pandzie" w zupie z magicznym składnikiem (że znowu nawiążę do kulinariów), magicznego składnika po prostu nie było, jednak w tym przypadku sama wiara że uda nam się rozpuścić jod w wodzie nie zadziała. Magicznym składnikiem jest jodek potasu, który pełni rolę solubilizatora. Brzmi magicznie, nieprawdaż? Sublimacja, solubilizacja, nebulizacja - takie możliwości. No niech ktoś zaprzeczy, że jod nie ma magicznych właściwości.

Aspekt polityczny

Magia i polityka to moim zdaniem idealne zestawienie. Kto jak nie politycy tak rewelacyjnie potrafi ogłupić masy ludzi i sprawić, że to co widzimy wkoło postrzegane jest zupełnie inaczej, niż jest w rzeczywistości.

Pierwsze polityczne nawiązanie ma związek z wspomnianym w poprzednim akapicie Czarnobylem. Decyzja o zaaplikowaniu Płynu Lugola była jedynym z przypadków, kiedy w PRL-u władze polskie podjęły samowolną akcję w interesie własnych obywateli wbrew oficjalnemu stanowisku strony radzieckiej o braku zagrożenia.

Inny przypadek związany zarówno z jodem jak i bromem miał miejsce w Stanach Zjednoczonych. Powszechnie stosowane w USA środki odkażające na bazie jodu pewnego dnia zostały brutalnie wyparte przez preparaty zawierające w swoim składzie omówiony już wcześniej śmierdzący brom. Cała sprawa, też nie pachniała dobrze i ewidentnie dotyczyła kasy, którą mieli zgarnąć producenci tych nowoczesnych detergentów, których konieczność wprowadzenia została odgórnie narzucona przez kontrolne organy państwowe. Prawdopodobnie całych zarobionych w ten sposób pieniędzy nie zagarnęli samolubnie dla siebie tylko dobrze wiedzieli z kim się nimi podzielić, żeby interes się kręcił. I w ten sposób używana wcześniej np. w przemyśle mleczarskim i piekarniczym jodyna została wyparta przez detergenty bromowe i pozostała w użyciu tylko w prywatnych gospodarstwach domowych, przy czym do produkcji tylko i wyłącznie na użytek własny, która to nie podlegała kontroli. Jeżeli mleczarze i piekarze dla siebie postanowili nadal korzystać ze starego, tradycyjnego sposobu to chyba coś z tymi bromowymi detergentami było jednak nie w porządku.

Ponieważ, jak już pewnie zauważyliście bardzo lubię takie płynne, logiczne powiązania, tak więc od polityki przechodzę do ostatniego już fragmentu poświęconego dysfunkcjom umysłowym.

O kretynach i matołach, czyli wstęp do zagadnień neurologicznych

Aspekt związany z procesami neurologicznymi, pracą mózgu, kojarzeniem, koncentracją i rolą jaką w tym wszystkim odgrywa jod, ze względu na ogrom informacji wymaga osobnego opracowania, a że akurat równolegle rozpocząłem projekt poświęcony mózgowi na mózg.blogspot.com już niebawem ukaże się tam wpis dotyczący właśnie jodu. W tym akapicie przedstawię tylko kilka ciekawostek, które związane są z jodem i jego wpływem na neurologię. Zasygnalizowane w podtytule schorzenie zwane tradycyjnie kretynizmem lub matołectwem wiązane jest z niedoborem jodu. Obecnie określane jest ono terminem wrodzonego zespołu niedoboru jodu, ale nazwy historyczne już na stałe wpisały się w naszą "kulturę", która żywi się wszelkiego rodzaju obelgami i wyzwiskami. Schorzenie występowało głównie na terenach Polski południowej i związane było z uszkodzeniem tarczycy na skutek niedostatecznej podaży jodu w diecie, która na tych terenach znacznie odbiega od diety nadmorskiej. Konsekwencją dysfunkcji tarczycy był niedorozwój umysłowy. Antidotum stało się wspomniane powyżej jodowanie soli kuchennej, no ale w obecnych czasach z powodu istnej plagi chorób sercowo-naczyniowych i nadciśnienia zaleca się drastyczne ograniczenie spożycia chlorku sodu. Kolejna ciekawostka to taki paradoks związany z tą formą suplementacji. Chlorek sodu, czyli po prostu sól blokuje wchłanianie jodu, tak więc ostatecznie z takiego połączenia przyswajane jest tylko około 10% zawartego w nim jodu. Tak więc skąd ci nasi górale zatroskani o prawidłowe wskazania swoich ciśnieniomierzy będą pozyskiwać ten niezwykle istotny pierwiastek tak podstępnie i nieudolnie zarazem przemycany do naszych organizmów za pośrednictwem białej śmierci. Poza tym bezsolny oscypek? Lepiej mieć nadciśnienie, czy być kretynem, tudzież matołem, jak kto woli?

A z drugiej strony to ja nie jestem tak całkiem pewien, czy ta "epidemia kretynizmo-matołectwa" to tak tylko i wyłącznie za sprawą niedoboru jodu. Jeszcze nie tak dawno wszyscy wkoło solili ile wlezie, tak więc wydawać by się mogło, że dostawa jodu w jak najlepszym porządku, a poziom umysłowy tak jakby cały czas na tym samym szczebelku. Jak wspomniałem sprawa jest dosyć skomplikowana i wymaga bardziej skrupulatnej analizy, do której niebawem zamierzam przystąpić.

Na koniec kolejny akcent z za oceanu i nawiązanie do 3 odc. 8 serii Dr House, w którym u pacjenta milionera guzek tarczycy (wole guzkowe nadczynne) powoduje wystąpienie nadmiernej hojności. Cyt. "Altruizm był objawem". W Stanach to nawet kretyni jacyś tacy HQ, nie to co u nas.

Jak już zostać kretynem, tudzież matołem to takim HQ. Tego właśnie życzę wszystkim pospolitym kretynom i matołom, aby małymi kroczkami zmierzali do pełni oświecenia, spowici "purpurową nebulą", w której dzięki procesowi stopniowej sublimacji, będą mogli w końcowej fazie doświadczyć całkowitej solubilizacji.



POZOSTAŁE:

Na tropie BORU

Ekscytujący minerał (SELEN)

The ARMY of BROM

"WIELKIE" odkrycie polskich naukowców (ITR)

POTA(to)S(to)POTAS

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz